czwartek, 4 lipca 2013

Biało-czerwone lody ruszyły

Dzięki Ci Panie, że dałeś nam spóźnienia! Kto wie, jak potoczyłby się pamiętny wieczór 29 czerwca 2013, gdyby nie ten piękny wynalazek. Plan był prosty: idziemy stałą ekipką na wernisaż szkoły designu, w której udziela się koleżanka 'A'. Początkowe pół godziny spóźnienia jest wliczone w problemy 'W' z ułożeniem włosów – norma. 'SK' jest na miejscu jakieś 5minut po nas, chociaż to w sumie ona miała na nas tam czekać. Wchodzimy. Biegusiem oblatujemy tego Tokijskiego molocha, przelotem widząc się z 'E' oraz 'R', którzy mieli wejść z nami, ale wyszli z domu, kiedy my już pochłanialiśmy Sztukę. Przyszli pół godziny po nas i na kolejne pół utknęli w kolejce. Dziękujemy ślicznie za zaproszenie i lecimy dalej, na drugą stronę tej mieściny gdzie umówiliśmy się z 'P' i 'E' na koncert. Drogą międzykomórkową dowiadujemy się, że 'P' jest spóźniona – bez niespodzianki w tej kwestii. Mamy czas na dokończenie piersiówki z Żubrówką w parku koło klubu. 

'P' i 'E' były umówione ze sobą wcześniej, także spóźnienie 'P' sprawiło, że 'E' miała dużo wolnego czasu w przepięknej i jakże bezpiecznej dzielnicy Belleville. Postanowiła sprawdzić to legendarne piękno osobiście. Obeszła okolicę, zlustrowała pobliskie lokale, aż nastał ten czas, że czując zbliżający się koncert, zachciało jej się piwa. 

Gdzie kupuje się piwo w Paryżu w weekend w okolicach godziny 21? Jedynym pewniakiem jest „arab”. Niech nikogo nie zmyli, że „arab” jest muzułmaninem i nie handluje alkoholem. Oj handluje, handluje i to jeszcze jak! Zresztą „arab” nie musi być wcale muzułmaninem, ba, nie musi być nawet Arabem. Często jest jakimś Hindusem, czy Pakistańczykiem i nie ma zupełnie nic przeciwko naszemu alkoholizowaniu się. W skrócie: „arab” to będzie po polsku „nocny”. 


U „araba” ląduje tego wieczoru 'E'. Lodówki nie musi szukać długo. Sklep jest wielkości trzydrzwiowej szafy, a piwko stoi tuż przy wejściu.



I tutaj następuje przysłowiowy „karp”. Coś w tym widoku nam nie pasuje. Tam zdecydowanie nie powinno być Tyskiego ani Żywca!!! Nie jesteśmy w polskim sklepie (który nota bene znajduje się 100m dalej, ale jest już dawno zamknięty), ani tym bardziej nie jesteśmy w Irlandii czy Zjednoczonym Królestwie, gdzie takie towary już się zadomowiły na półkach. 


 'E' zadowolona z odkrycia zaopatruje się w puszeczkę i leci na spotkanie z 'I', a potem z nami. Spotykamy się pod drzewkiem i delektujemy się polskością wylewającą się z puszki i piersiówki.


Koncert. Dość marny, choć niektórym się podobało.


Mało nam tej biało-czerwoności. Robimy jeszcze dwukrotnie nalot na źródełko, żeby upewnić właściciela, że zakup tych piwek był dobrym posunięciem i należy go powtarzać.
I pomyśleć, że to wszystko dzięki powszechnemu spóźnialstwu...

PS. Tydzień później 'P' raportuje, że u „araba” nieopodal niej stoją Tyskie, Lech, Żubr i Żywiec!



Lody ruszyły!!!