wtorek, 20 października 2015

Czytać, jak to łatwo powiedzieć

Przeglądając serwisy informacyjne, możemy natknąć się co jakiś czas na raporty, apele, akcje dotyczące czytelnictwa w Polsce. A może wypadałoby powiedzieć jego braku. Statystycznie czytamy mało, a do tego głównie formy krótkie, czyli prasę codzienną i kolorową (którą to w większości się ogląda, a nie czyta – pasek wiadomości na TVN24 też się nie liczy). Dlaczego mało i dlaczego nie książki? A bo za drogie, a bo nie ma czasu, a bo telewizor zahipnotyzował... i statystyki spadają. Wiadoma rzecz, że żaden człowiek nie będzie czytał, żeby podnieść jakąś wyimaginowaną średnią. Tylko jak ich/się zachęcić do czytania? Przecież nikt chyba nie podważa faktu, że czytanie ma w sobie moc, a na apel grupy społecznościowej: „Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka” to już mało kto pozostaje obojętny. W moim przypadku rozwiązanie okazało się dość przewrotne.
Paryż. Praca-dom-praca-dom... godzina autobusem-metrem-piechotą w jedną stronę. Początkowo dosypianie za krótkich nocy, potem obserwacje współpasażerów, słuchanie muzyki, ostatecznie refleksja: tutaj wszyscy coś czytają! W większości są to darmowe gazetki zaścielające całe wagony metra, ale nierzadko są to też książki. Też tak chcę! To będzie przyjemne z pożytecznym. Droga szybciej minie, a może i w głowie coś zostanie. To, że przez ostatnie kilka lat trochę odpuściłem literaturze, nie oznacza przecież, że zapomniałem, jak się to robi. Trzeba jedynie „zorganizować” jakieś knigi i do dzieła!
Hmmm, no tak. W Paryżu jestem. Nie wyskoczę do antykwariatu czy pierwszej lepszej księgarni, bo nie umiem/nie chcę/nie lubię czytać po francusku. Przecież nie po to Tadeusz Boy-Żeleński urabiał się po łokcie, żeby przetłumaczyć cały kanon francuskiej literatury, żebym ja podważał jego pracę i nieudolnie robił to od nowa! Z drugiej strony, zasłużenie sobie na ulicę w Paryżu mianowaną własnym nazwiskiem jest dość kuszące... ale to nieco odleglejsze plany. Na początek wybierzmy się na spacer do dziesiątej dzielnicy, może spłynie na nas nieco talentu i zapału pracowitego Boy'a, a potem poszukamy czegoś do czytania.












Książki mają w sobie magię. Papier, druk, okładka, zapach, szelest, zakładka, zagięty róg, dedykacja, suszony liść, plama od herbaty, notatka na marginesie. Wspaniałości. Nieco kłopotliwe jest jednak ich zdobywanie na obczyźnie. Można przywieźć- hurtem- raz do roku pół walizki wracając z urlopu. Wtedy pojawia się problem szesnasto-metrowego „mieszkania” i upychania kolejnego towaru po kątach. Można skoczyć na organizowane wśród Polonii wymiany książek, ale wtedy mamy ograniczony wpływ na to, co będziemy czytać. Wreszcie, możemy wstąpić do subkultury gadżeciarzy technologicznych i zaopatrzyć się drogą kupna w czytnik książek elektronicznych.
Tak jak nie każde buty sportowe to Adidasy, tak nie każdy czytnik książek elektronicznych (e-booków) nazywa się Kindle. Faktem jest, że to właśnie ten produkt przyczynił się do swoistej rewolucji w sposobie czytania książek, a konkurencja sprawiła, że ceny sprzętu znacząco spadły. Zrozumiałe jest, że czytając e-papier, odpada nam część magii opisanej kilka linijek wcześniej. Nie mniej kilka cech tradycyjnej książki zachowujemy (w zależności od modelu czytnika: zakładki, notatki, okładki, bardzo wyraźny druk, czytelność w pełnym słońcu), a dodatkowo zyskujemy inne: oszczędność miejsca i wagi (można to szczególnie odczuć, wożąc codziennie obszerne powieści metrem), tak pożądana przez zamieszkałych na obczyźnie dostępność do książek w dowolnym języku świata, a nawet wodoodporność.
No to już! Zakładamy konto w dowolnej księgarni internetowej, klik, klik (podaj numer karty płatniczej), klik i czytamy! Według rankingu „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” z maja 2014 roku, aż 27 tytułów z listy TOP 30 możemy kupić jako e-booki. Do tego księgarnie prześcigają się w promowaniu tego typu wydawnictw, oferując liczne upusty, pakiety, kody rabatowe, czy nawet całe darmowe książki (np. klasykę literatury, jak choćby „Kubuś Fatalista i jego Pan” Denisa Diderot, w tłumaczeniu patrona tego felietonu, Tadeusza Boya-Żeleńskiego). Mamy nawet polską inicjatywę „płać ile chcesz”, gdzie za dowolną kwotę możemy zakupić zestaw kilku książek, a dodatkowo sami decydujemy, czy nasze pieniądze dostanie wydawca, autor czy fundacja wspierająca czytelnictwo.
Przy takiej łatwości zdobywania nowych tytułów, trzeba mieć tylko nadzieję, że będziemy mieli wystarczająco daleko do pracy albo wystarczająco długi urlop, bo uzbiera nam się spory stosik zaległości... Jaki stosik? Przecież pliki nie zajmują miejsca! Czytać, jak to łatwo powiedzieć.


Tekst ukazał się pierwotnie w tygodniku Vector Polonii nr 28-29 (91-92) (13 i 20 VII 2014)