sobota, 15 czerwca 2013

Swojski smak

Banał. Wiem. Pisanie o kuchni w kontekście zagraniczności już było. Tak bardzo było, że wiemy już chyba wszystko o wszystkich kuchniach świata, a przynajmniej tak się nam wydaje. O swojej kuchni też co nieco wiemy, w końcu jest nasza. 

Przy dzisiejszym wymieszaniu kultur, dostępie do informacji i pełnych półkach możemy się pokusić o smakowanie niemalże wszystkiego, co człowiek jest w stanie włożyć do ust. Efektem tego jest to, że coraz ciężej odróżnić co jest Nasze, a co Obce. Stajemy się odważniejsi, łączymy, mieszamy, przyswajamy i adoptujemy. Kurczak z ananasem? Seler z orzechami? Norma, nic nadzwyczajnego, prawda? A weźmy pod uwagę, że Polska jest bardzo mało zróżnicowana etnicznie i kulturowo. A taka na ten przykład Francja? Wpływy kolonialne, imigranci, fascynacja kuchnią... czego tutaj nie ma?

Ale o czym to ja chciałem... O pizzy chciałem! TAK, o pizzy! Wyrosłem na pizzy i koszalińska pizza Pana Piotra, właściciela Baru Familijnego (zwanego w pewnych kręgach Śmierdziownią), założonego w pamiętnym dla moich rodziców roku 1983, jest dla mnie bardzo swojskim smakiem. Do tego to jedna z pierwszych pizzerii w Polsce w ogóle (w Słupsku też mają długą tradycję – polecam) i jej placki z bigosem powinny być wpisane na listę produktów regionalnych jak Oscypek czy Rogal świętomarciński.

No i zachciało mi się ostatnio pizzy. Jako że Bar Familijny nie prowadzi sprzedaży wysyłkowej (on nawet w sobotę jest zamknięty, tak bardzo jest tradycyjny!), to nie pozostało mi nic innego jak grzebnąć na półce z papierami i odnaleźć teczkę z ulotkami restauracji. A tam już przepastny wybór pizzerii z promienia 2 dzielnic... i co najwyżej dwie w zasięgu moich stóp. Wybrałem najbliższą i po pół godziny wróciłem z dwoma parującymi plackami.

I tu przechodzimy niemalże do sedna. Z czymże te pizze?
Jedna nieistotna dla sprawy, z jakąś arabską kiełbasą, oliwkami, jajkiem...



Za to druga już bardziej swojska, bo z ziemniakami, śmietaną i szynką. 


No co? Pizzy z ziemniakami nie jedliście? A właśnie! Bo w sumie jak to jest, że w tym kraju kartoflem stojącym (przywiezionym zresztą z Ameryki), w którym każdego dnia pyry odmienia się przez wszystkie przypadki, nie jada się pizzy z ziemniakami? A tutaj na trójkolorowej ziemi się jada. Polecam.

No to może tyle tytułem wstępu. Napiszmy wreszcie, do czego to wszystko zmierza. Niejednemu pizzożercy wiadomo, że pizza lubi pływać... czy jakoś tak. Cofnijmy się więc w czasie: Gdy tak czekam sobie w pizzerii, aż przemiły młodzieniec pochodzenia – na oko: hindusko-bangladesko-srilańskiego - wypiecze moje zamówienie, wzrokiem błądzę po lokalu, zatrzymuję go na lodówce wypełnionej różniastymi cieczami zamkniętymi w puszki. 

Bliższe oględziny ukazują zaskakujące szczegóły:




Ale jak to? Dlaczego? Po co? Na te pytania mój opalony przyjaciel odpowiedzieć niestety nie umiał. Ot, zamówili, przywieźli, to sprzedają. Zgaduję, że zadziałała (jak zwykle) niewidzialna ręka rynku. Polskie jest tańsze, więc wygrywa. Można się zdziwić, że chce się komuś wozić wodę z cukrem (o! Przepraszam, akurat przedstawione próbki są bez cukrowe!) przez pół Euro-kołchozu, ale najwyraźniej się opłaca. Dodam, że to drugi taki przypadek, na jaki się natknąłem. Poprzednio w tureckiej kebabowni, wypatrzyłem okolicznościowe puszki Coca-Coli z nadrukiem Euro 2012. Tamte nie miały jednak (obowiązkowej!) nalepki w języku francuskim – znaczy się jakaś kontrabanda. 


Tym oto biało-czerwonym akcentem z bąbelkami zakończmy ten wywód. 

Smacznego i niech Wam biało-czerwoność lekką będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz